Rewolucja i rozkwit. Słowo o „wiośnie” (nie za oknem…) intelektualnej – po latach wciąż aktualnej – i… czymś jeszcze

Na co dzień poszukujemy nowego, tego, co nieznane, świeże. Czasem zmiany – zarówno te, które są naszym własnym pomysłem, jak i od nas niezależne – okazują się niezwykle ważne, trudne lub… rewolucyjne.

Dziś, choć rocznica jest niejubileuszowa, chciałabym przypomnieć o tym, co miało być w moich czasach szkolnych „zwykłą”, a nawet przypadkową zmianą, a stało się dla mnie REWOLUCJĄ w myśleniu. Postaram się też choć trochę naprowadzić (bo w Wielkanoc nic nie zdradziłam…) na to, co czeka mnie najpóźniej latem. A będzie to również prawdziwa rewolucja.

Rewolucja w opornej (a może jednak nie?) głowie

Wchodząc w dorosłe życie możemy naprawdę wiele się nauczyć. Musimy być samodzielni, odpowiedzialni odważni… a czasem po prostu rozumieć siebie samych i otwierać się na wiedzę i ludzi. Właśnie pod tymi ostatnimi względami spotkała mnie istna REWOLUCJA w myśleniu.. dziewięć lat temu, na progu pełnoletniości.

Dzięki „zwykłemu” zbiegowi okoliczności, jakim było szkolne zastępstwo… moje myślenie „zmieniło tory”. Na pewno przestało się „wykolejać” i potykać. Zrozumiałam, czego przez lata (a nie tylko do połowy szkoły średniej) brakowało mi w edukacji. Nie było zrozumienia drugiego człowieka, spokoju i łagodności w podejściu do młodych ludzi. A poza tym okazało się, że na zajęciach z rozszerzonej historii potrzebowałam… logiki i wyciągania wniosków, zrozumienia tego, czego się uczyłam.

Tak – zrozumienie było potrzebne na dwóch płaszczyznach. A gdy nadeszło… zmieniło naprawdę dużo. A okoliczności miały być tak „zwykłe”…

Wielu z nas (i zdecydowanie zaliczam się do tej grupy) zaczęło intelektualnie „kwitnąć”. Jednocześnie mogliśmy być sobą. Miałam wtedy jeszcze charakter delikatnej „lilii”… nie musiałam zmieniać się na siłę w kłującą „różę”… I tak by mi to nie wyszło.

Co ciekawe, z Człowiekiem, dzięki któremu więcej zrozumiałam, a raczej zaczęłam w końcu rozumieć… mam do dziś dobre relacje. A przede wszystkim… nie udaję. I choć mogłabym być czy to wtedy, czy tym bardziej teraz tylko „numerkiem”… nie jest tak. Choć perspektywa zmieniła się całkowicie, nie zmieniło się człowieczeństwo. Przestały mieć znaczenie wyniki szkolne, a doceniane jest to, co piszę, czym się zajmuję. I jest to tak samo piękny dowód „rewolucji” jak wtedy, gdy wchodziłam w dorosłość.

A co przede mną?

Szkolna REWOLUCJA miała miejsce dokładnie 9 lat temu, a więc w czasie wiosennym. Jak stwierdziłam wcześniej, „rozkwitłam”, dostałam „skrzydła”. Zastanawiam się nawet, czy aby na pewno byłabym zawodowo w tym miejscu, w którym jestem, gdyby nie to… Bo kiedyś dziennikarstwo było tylko marzeniem.

A właśnie – marzenia. Uskrzydlają nas poniekąd. Szczególnie wtedy, gdy ich spełnianie staje się realne. Co mam na myśli?

Nie mogę jeszcze napisać dokładnie, co mnie czeka. To, co miałam w głowie przez lata… chcę pokazać Czytelnikom trochę z zaskoczenia. Zdradzę jednak tyle, że lato (a może nawet trochę wcześniejszy czas) będzie czasem sporych zmian życiowych. Nadzieja na jeszcze większą inspirację pisarską… wzrasta. 🙂

Zmienię coś bardzo ważnego, pewien fundament. Będzie to spełnienie marzenia będącego ze mną od lat. Już teraz czuję, jak piękny, choć wymagający będzie to czas. Mam nieodparte wrażenie, że podobnie jak „rewolucja” szkolna sprzed lat ma swoje owoce w moich zainteresowaniach i przyszłych planach (o których pewnie też napiszę w swoim czasie) tak to, co nastąpi najpóźniej latem, sprawi, że na „prowincję” (która się… zmieni 🙂 – tu mała podpowiedź) powróci coraz więcej pomysłów.

Na koniec zapraszam do czytania.


O Nowym Życiu i jego nowym znaczeniu. Wielkanocny powrót literacki

Wielkanoc to dla osób wierzących pamiątka zmartwychwstania Chrystusa, a także nadzieja na Nowe Życie obiecane nam. Jest to więc dla mnie dobra okazja, aby wrócić do pisania po trudnej trzymiesięcznej przerwie. Dziś tematem będą.. różne wymiary Nowego Życia.

Nadzieja na Nowe życie obiecane i… widoczne

Pierwszy z kontekstów jest dość łatwy do zidentyfikowania. Mówimy dziś przecież wiele o tym, co obiecał również nam Chrystus, zwracając się do dobrego łotra: „Dziś będziesz ze Mną w raju”. Właśnie o tym życiu, nowym, w innym, lepszym świecie myślimy w ten uroczysty dzień często w pierwszej kolejności.

Nowego… szukamy tez rozglądając się wokół siebie. Poszukujemy wiosny, która, choć kapryśna… wiele zmienia. Przyroda zyskuje właśnie to NOWE ŻYCIE, odradza się. Pąki, liście… a wszystko to nowe, świeże, młode… po prostu odrodzone. Zieleń i ocieplenie dają nadzieję na to, że… coraz bliżej naprawdę ciepłe dni, a wraz z nimi także poprawa naszych nastrojów, samopoczucia i po prostu… większe chęci do życia.

Poza tym my.. chcemy ufać zarówno danym w Piśmie Świętym obietnicom, jak i rytmowi przyrody. Wszystko to daje nam tych dniach znaki, że… będzie dobrze! A jak jest na „prowincji”  i jakie Nowe Życie przede mną? I czego na te piękne Święta chcę życzyć Czytelnikom?

„Nowe życie”, nowe znaczenie i… prowincjonalne życzenia

Symboliczne „Nowe życie” na pabianickiej prowincji nabrało w ostatnim czasie różnych znaczeń. Już pod koniec zeszłego roku nie wszystkie zmiany były tymi na lepsze. Obecnie jednak… mam już więcej nadziei. Wokół widać już powoli wspomnianą wiosnę… Ale jako pora roku… to nic!

Mam ogromną nadzieję na „wiosnę”, odrodzenie się pomysłów literackich… jednak liczę na to, że swój rozkwit przeżyją przede wszystkim latem. A dlaczego właśnie wtedy?

Jeszcze nie chcę zdradzać zbyt wiele. Mogę jedynie pozostawić krótkie hasło – tytułowa PROWINCJA za kilka miesięcy nabierze nowego… znaczenia. To kolejny kontekst „nowego życia”, o którym więcej zdradzę… gdy już nadejdzie.

A może… ktoś z Czytelników się domyśla, co mnie czeka?

Z pewną dozą niepewności i chwili do namysłu, chcę również skierować do Czytelników życzenia Wielkanocne. Pragnę życzyć ogromu wiary, nadziei i miłości… Spokoju i spędzenia tego czasu w gronie osób najbliższych.

Na koniec zapraszam do czytania czegoś wiosenno-odświętnego.

Trudności, nadzieje, reportaże i literatura – podsumowanie 2023 roku [Blogmas VI cz. 2/2].

„Jaki był ten ROK? Co darował, co wziął?” – chciałoby się dziś zapytać, parafrazując słowa zespołu Turbo. Dla każdego minione 365 dni oznaczało coś innego. Dla mnie oznaczał: drugą połowę studiów podyplomowych, nowe obowiązki w lokalnej prasie, nadzieje, spotkania, a także typowo prowincjonalne trudności na ostatniej prostej grudnia. Nawet czytelnictwo trochę zawiodło w porównaniu z 2022 rokiem – przeczytałam 11 całych książek, obecnie jestem w trakcie dwunastej z kolei lektury – kultowego „Ulissesa”. A w kolejce wciąż czekają na lepsze czasy (i oby to był właśnie nowy rok) m.in. książki dotyczące słonecznej Italii oraz o tematyce powstania warszawskiego. Forma pisarska to inna sprawa. Właśnie zeznania na jej temat chciałabym zawrzeć w dzisiejszym – ostatnim w tym roku – wpisie.

Ilość i jakość treści w 2023 roku  

Ilość, a raczej liczba wpisów… pobiła niechlubny rekord. Pojawiło się zaledwie siedem (łącznie z dzisiejszym) wątków. Ten rok był w dużej części zdominowany jeszcze przez studia podyplomowe, a także pracę, której od marca było więcej.

Chciałam jednak poruszać wątki, które naprawdę „czułam”, nie stawiać wyłącznie na ilość. Szukałam tematów, które uznałam za istotne i ciekawe. Mam nadzieję, że również w opinii Czytelników, udało mi się to.

W międzyczasie sporo zweryfikowały zajęcia zawodowe, czasem zwykłe zmęczenie, a pod koniec tego roku (bo dzisiejszy wpis jest drugą i ostatnią częścią projektu BLOGMAS, po raz pierwszy tak krótkiego, za co przepraszam) po prostu typowo prowincjonalne, a nie tylko twórcze, zmęczenie.

Cieszę się natomiast z tego, co udało się zrealizować. Za mną przecież nie tylko trudy – były też studia podyplomowe, podróże (które „zablokowały” moje pisanie, ale… otworzyły umysł i pomogły mu odpocząć J ), ważne muzyczne spotkanie, które nie przeszło bez literackiego echa (i opisałam je dość szybko, jak na moje tegoroczne tempo 🙂 ). A przede mną przecież kolejny rok.

Jakie mam nadzieje na 2024 rok?

W tym momencie mogę mieć tylko nadzieję, że będzie lepiej – głowa stopniowo przyzwyczaja się do zmian zachodzących na „prowincji”, dzięki czemu łatwiej będzie mi pisać. Niemniej cieszę się z dotychczasowych inspiracji. Mogłabym powiedzieć im obecnie „dziękuję za już i proszę o jeszcze”. 🙂

Kto wie, czy nadchodzący rok nie będzie też czasem inspirujących zmian, w mojej głowie kłębi się kolejny pomysł na przyszłość… W każdym razie, jeśli choć jeden z tych pomysłów się ziści, będzie o czym pisać. Ale to po części tajemnica również dla mnie.

Będę oczywiście uważnie słuchać i rozglądać się – inspiracją może być przecież słowo, człowiek, gest… Liczę na to, że wszystko to się znajdzie. Pod koniec roku, mimo trudności… przyszła do mnie choć na chwilę w postaci zaufania drugiego człowieka. A to nie tylko otworzyło (nie po raz pierwszy) moją głowę, ale także „uskrzydliło”. Takie relacje są bardzo, ale to bardzo ważne.

Dlatego życzę Czytelnikom… mimo wszystko cierpliwości do mnie J i dobrej lektury tego, co jeszcze napiszę, a sobie – jak najwięcej inspiracji i… czasu na ich opisywanie. No i oczywiście już na zapas – życzę dobrej lektury tego, co jeszcze powstanie. J Ale przede wszystkim szczęśliwego nowego roku, w zdrowiu, radości i… wielu inspiracji, a także samych dobrych ludzi wokół.

A na koniec wpisu zapraszam tradycyjnie do czytania.

„Życzenia z całego serca” płynące z…. prowincji [Blogmas VI cz. 1/2]

Święta… już są. Z miejsca przepraszam za zupełny brak jakiejkolwiek grudniowej  „otoczki” w postaci długiego grudniowego projektu BLOGMAS. Przytłoczył  mnie ogrom pracy, brak czasu i… po prostu prowincjonalne życie. Proszę o wyrozumiałość. W same święta przychodzę z… życzeniami.

Tradycja składania życzeń

Znana nam bardzo dobrze tradycja nie jest kwestią przypadkową. Dawne ludy wierzyły bowiem w sprawczą siłę słowa.

W Polsce praktyka składania sobie życzeń była obecna we wszystkich grupach społecznych. W pewien sposób można stwierdzić, że czas świąteczny i okazja do życzenia sobie samych dobroci… istniała ponad podziałami. Na czas świąteczny klasy i stany niejako… zanikały.

Kojarzący się jednoznacznie z Bożym Narodzeniem opłatek i tradycyjne dzielenie się nim pojawiły się w naszej kulturze w XVIII stuleciu. A czego wówczas sobie życzono? Mówi o tym klasyczna dziś dla nas literatura. Między innymi w „Chłopach” Reymonta przeczytać możemy np. o powinszowaniach szczęścia w domu, urodzaju w polu, a dla gospodarzy… spotkania się zdrowym i szczęśliwym w kolejne Święta.

Bardziej „lakoniczne” życzenia składali sobie szlachcice czy też mieszczanie. W swoich powinszowaniach kładli nacisk na zdrowie, długie życie oraz pomyślność.

Szczególną formą składania sobie życzeń było też… wysyłanie sobie nawzajem bożonarodzeniowych kartek. Tradycja ta zapoczątkowana została w XIX wieku. Powinszowania znajdujące się na odwrocie różnokolorowych odświętnych ilustracji… cieszyły równie mocno (a może nawet bardziej?) niż współcześnie… Właśnie, co?

Dziś, jeśli chodzi o formę składania życzeń, kartki stały się rzadkością. Obecnie zastępują je głównie SMS-y. A czego sobie nawzajem życzymy, zarówno dzieląc się opłatkiem, jak i dzwoniąc/pisząc do rodziny, przyjaciół i znajomych? A czego jednocześnie ja chciałabym z „prowincji” życzyć Czytelnikom?

Życzenia współczesne i „prowincjonalne”

A czego życzymy sobie dziś? Często powinszowania są krótkie, lakoniczne… a innym razem stajemy się poetami. Od lat jednak szczególnie, a często tez na pierwszym miejscu stawiamy życzenie ZDROWIA, czego życzę też dziś Czytelnikom bardzo, ale to bardzo.

Choć brzmię w tym momencie jak przedstawicielka innego pokolenia i to, co napiszę, jest przerażająco-patetyczne… Chcę życzyć, aby przy świątecznych stołach jak najdłużej byli nasi najbliżsi, by nikogo nie zabrakło jak najdłużej.

Oczywiście nie może nam ani na ostatniej prostej tego roku ani w zbliżającym się 2024 zabraknąć prawdziwego szczęścia. Przyda się podobnie jak pomyślność, powodzenie… A na ostatniej prostej tych odświętnych chwil (piszę też głównie z własnego doświadczenia…) po prostu życzę oddechu, odpoczynku. Zwyczajnie… spokoju.

Ciąg dalszy życzeń NA PRZYSZŁOŚĆ nastąpi w kolejnym – drugim i ostatnim w tym roku – wpisie. A teraz, życząc samych cudowności, zapraszam do czytania.

Skład i korekta doświadczeń i relacji. Podsumowanie podyplomowych studiów z edytorstwa.

Człowiek uczy się przez całe życie. Uczy się samego siebie, ale także… czerpie wiedzę od innych. Kończy kolejne szkoły, podejmuje studia z interesujących go dziedzin. Zdarza się, że na tytule magistra się nie kończy. Dziś chciałabym po dłuższej przerwie od pisania, czekając jeszcze na oficjalne świadectwo, podsumować studia podyplomowe z edytorstwa.

Ze studiów na studia. Nowy tryb pracy

Jedną z ważniejszych różnic między studiami licencjackimi/magisterskimi a podyplomówką był tryb nauki. Właśnie tym jedynym minusem były dojazdy na godzinę 8 z haczykiem i powroty na „prowincję” nawet wieczorami.

„Inność” studiów przełożyła się jednak przede wszystkim na wiele dobrego. Szczególnie było tak w przypadku przyswajania różnych treści. Porównując z tymi studiami magisterkę, na pewno teraz przestałam bać się treści związanych z komputerowym składem tekstu. Wszystko dzięki temu, że poświęciliśmy mu naprawdę wile godzin. Ponadto wiedza przekazywana była bardzo przystępnie.

Utwierdziłam się w przekonaniu, że wszystko to, co dotyczy redakcji, korekty i po prostu tworzenia tekstów są wręcz dla mnie stworzone. 🙂 A niebawem będę miała na to oficjalny papier. Co zaskakujące, bo nigdy nie ciągnęło mnie na studia związane w jakikolwiek sposób z pedagogiką, ciekawym i pożytecznym okazało się dla mnie tworzenie publikacji edukacyjnych.

Przykładowa korekta… poleceń do książek edukacyjnych 🙂

Przez cały ten rok zdarzały się zarówno wzloty, jak i upadki. Nadal uważam, że umiejętności związane ze składem tekstu wciąż będą wymagały doskonalenia, mimo całkiem niezłych wyników końcowych.
W trakcie zajęć poszerzyły się moje horyzonty związane nie tylko z literaturą, ale także z „techniczną” stroną książek. W swoim księgozbiorze odróżniam już teraz publikacje złożone „pięknie”, poprawnie od tych posiadających w swoim wnętrzu błędy czy tez luki.
Wachlarz zdobytych przez ten rok był bardzo szeroki i… wielobarwny. A z czego cieszę się najbardziej?

Skład publikacji z… moich własnych artykułów prasowych

Wiedza, umiejętności i nie tylko

Wiedza i umiejętności to oczywiście kwestia pierwszorzędna. Udało mi się przynajmniej trochę pokonać lęk przed komputerowym składem publikacji, choć „relacja” z InDesign zdecydowanie musi być wciąż doskonalona.

Edytorskie opracowanie i korekta wszelkiego rodzaju tekstów stały się czymś, z czym naprawdę chciałabym w  dalszym ciągu wiązać swoje losy zawodowe.

Ważne jest tego coś innego, a mianowicie… czynnik ludzki. Trafiłam na cudownych, otwartych i wyrozumiałych prowadzących. Na studia szłam trochę na ślepo, znając tylko jednego z nich (na szczęście spodziewałam się po nim tylko dobrych rzeczy, mimo że zajęcia kosztowały mnie często sporo pracy). Okazało się, że każdy z nauczycieli akademickich był faktycznie profesjonalistą w swojej dziedzinie. Na szczęście  nikt za cenę tego nie stracił… ludzkiego podejścia do drugiej osoby. Jak Czytelnicy wiedzą po moich wpisach o szkolnej „rewolucji”, jest to dla mnie od lat bardzo istotne.

Została oczywiście grupa ze studiów. Byli to cudowni, wspierający się wzajemnie ludzie, otwarcie na każdego mimo różnych zainteresowań, wykonywanych zawodów i doświadczenia. Trafiłam na osoby z tych „do tańca i do różańca”, z którymi po zakończeniu zajęć w czerwcu, zamiast lakonicznego pożegnania…. Odbyliśmy wojaże po Łodzi i przypieczętowaliśmy studia… drobną ucztą.

Mogę zatem uznać, że na wyjątkowość ubiegłego roku akademickiego złożyła się wiedza, umiejętności, kreatywność ludzi i relacje z nimi. Mogę dzięki temu polecić Czytelnikom ciągłe dokształcanie się, ponieważ… jest w tym coś więcej niż tylko zdobycie świadectwa ukończenia studiów (na który oficjalnie sama jeszcze czekam 🙂 , choć nieskromnie powiem, że spodziewam się dość dobrej oceny).

Na koniec zapraszam tradycyjnie do czytania.

Wszechświat, muzyka, deszcz i… pamięć, czyli mój pierwszy (i raczej nie ostatni :) ) wyjazd na koncert Universe [RECENZJA]

Marzenia. Jak z nimi jest? Czy zawsze wymykają się nam z rąk jak latawce? Czy czasami wystarczy powiedzieć sobie „teraz albo nigdy”, by się ziściły? Tak naprawdę… wszystko to, co napisałam, to fakty. Mnie PODWÓJNE „latawce marzeń” udało się muzycznie „złapać” w zeszłą sobotę. A wszystko to za sprawą wyjątkowego spotkania muzycznego. 29 lipca uczestniczyłam po raz pierwszy w koncercie zespołu Universe. Czy mój muzyczny Wszechświat dzięki temu poszerzył swoje horyzonty? A co czułam jako słuchaczka i… dziennikarka?

Od „przypadku” do marzeń

O tym, że moje upodobania muzyczne zmieniały się wielokrotnie, Czytelnicy dobrze już wiedzą. Jednak fascynacja zespołem Universe jest dość wyjątkowa. Wszystkich pozostałych muzycznych faworytów dobierałam sobie po przesłuchaniu wyłącznie konkretnych utworów czy całych płyt. Ten przypadek jednak bardzo się wyróżnia.

Twórczość zespołu z Chorzowa zaczęła mnie fascynować po tym, jak usłyszałam obecnego lidera po raz pierwszy na żywo, mimo że muzyczny kontekst spotkania był zupełnie inny. Zrozumiałam, ze znany artysta może wyznawać  podobne wartości do mnie i… że wywiad może mieć formę uprzejmej rozmowy,

A że odbyła się ona w dzień koncertu w ramach Dnia Papieskiego… uznałam, że zdecydowanie nie był to przypadek. Niedługo później zaczęłam poznawać twórczość i (w dużej mierze również tragiczne) losy grupy Universe. Moim marzeniem stał się wyjazd na koncert, choć początkowo wszystkie odbywały się wyłącznie w obrębie województwa śląskiego. O tym, że jeden z nich odbędzie się w rejonie łódzkim, dowiedziałam się w bardzo ważnym dla mojej rodziny dniu – dlatego też uznałam, że ten plan zdecydowane musi się udać. I udał się! W niespodziewanie rozszerzonej formie 🙂 po raz kolejny spełniłam marzenie, które towarzyszyło mi od najmłodszych lat. Ale to… na koniec wpisu. 🙂

Koncert w Piotrkowie Trybunalskim i „latawce marzeń” złapane w locie

Ostatnia sobota lipca była wyjątkowym dniem. Połączyło się sporo okoliczności – dni poprzedzające wyjazd były bardzo pracowite. A ten konkretny… okazał się naprawdę CUDOWNY!

Był inny niż zwykle już od początku – ze względu na warunki pogodowe nie wiedzieliśmy, gdzie odbędzie się koncert – fakt, że przyjechaliśmy rodzinną ekipą do miasta, w którym jak dotąd bywaliśmy tylko przejazdem, nie ułatwiał sprawy.

Na szczęście wszystko stało się jasne. Obraliśmy drogę w kierunku Amfiteatru. A dlaczego piszę o drodze? Już wtedy spotkało nas coś przemiłego. Gdy zmierzaliśmy wraz z rodzicami na miejsce, okazało się, że w jednym z lokali… przeprowadzany jest wywiad z liderem Universe. Moje osłupienie i radość zawdzięczam mamie i jej spostrzegawczości. 🙂 Pomijam, że rodzice stwierdzili, że… wokalista na pewno nas zauważył. Oznaczało to już tylko jedno – zapowiadał się niesamowity wieczór – nie z tego świata, a z… Wszechświata!

I właśnie taki był, choć nie bez przeszkód. Ze względu na prawdopodobieństwo (zdecydowanie nie zamienionego w perły, ale… z czasem ulewnego!) deszczu, spod amfiteatru przenieśliśmy się do lokalnego MOK-u. A że słynny wywiad również przeprowadziłam w Miejskim Ośrodku Kultury, choć na prowincji… czułam, że wydarzy się coś niezwykłego.

Oczywiście sam koncert był CUDOWNY! Jak się okazało, zgromadzili się na widowni zarówno ci, którzy wychowali się na utworach Universe, członkowie Fanclubów oraz ich dzieci czy… (naprawdę małe 🙂 ) wnuki. Przynajmniej odetchnęłam z ulgą, że… nie byłam najmłodsza. 🙂

Od lewej: Henryk Czich, Damian Filipowski i Wojciech Wesołek

No i cóż. Tak jak się spodziewałam, wyszło genialnie! Lista najlepszych przebojów takich jak „Tacy byliśmy”, „W perły zmienić deszcz” czy kultowy „Mr. Lennon” to cudowny standard. Świetną sprawą było to, że ludzie naprawdę znali całe teksty na pamięć, śpiewali słowo w słowo. Przede wszystkim jednak cudownie spisał się zespół. Z moim doświadczeniem dziennikarskim 🙂 brzmię nieobiektywnie, ale uważam, że pan Henryk Czich jest naprawdę świetnym liderem zespołu i… po prostu, człowiekiem z wielkim talentem. A takich ludzi trzeba cenić! To samo dotyczy oczywiście również pozostałych muzyków – Damiana Filipowskiego,  Marka Kopeckiego, Grzegorza Krzykawskiego i… udzielającego się również wokalnie (co wyszło cudownie!) Wojciecha Wesołka.  

W rezultacie cała sala piotrkowskiego MOK-u stała się jednym wielkim zgranym zespołem. Lider grupy zachęcał nas do  śpiewania, wstawania, a my… nie mogliśmy odmówić!  Zarówno bardzo żywa i z przymrużeniem oka J „Głupia żaba”, jak i „Deszczowa nieznajoma” czy romantyczne „Jestem obok Ciebie” zdecydowanie wpłynęły na nastroje, emocje i… (nadwyrężone J) gardła melomanów. J Było momentami nostalgicznie, szczególnie gdy słyszeliśmy wspomnienia opolskich festiwali (które pamiętają raczej rodzice, a nie ja), ale przede wszystkim pana Mirosława Breguły jako cudownego artysty, a także… po prostu – bardzo wrażliwego człowieka. Oprócz tego… wraz z zespołem i całą publicznością śpiewaliśmy aż do utraty tchu! 🙂 Był to mój sposób na cudowne odreagowanie pracowitego czasu w redakcji.

Śpiewała publiczność w każdym wieku! A część oficjalną zakończyło początkowo nastrojowe, a później… w rytmie reggae (co było miłym zaskoczeniem 🙂 ) „Wołanie przez ciszę”, w towarzystwie wtórowania publiczności i telefonicznych latarek. 🙂 Oczywiście nie zabrakło też bisów, po których… niechętnie pozwoliliśmy zejść muzykom ze sceny.

Ale czy to koniec emocji? Nie! Skądże. Po zakończeniu występu udało nam się zakupić rok starszy ode mnie 🙂 album „Latawce”. 🙂 A chwilę później… złapałam i nie chciałam za nic wypuścić z rąk… istnego LATAWCA MARZEŃ. 🙂

Mimo że byłam na koncertach już wielokrotnie, ciąg dalszy właśnie tego spotkania wyglądał raczej jak… z moich dziecięcych snów! Mogliśmy podejść i zdobyć autografy wszystkich członków zespołu! A na sam koniec… tata zrobił zarówno mnie, jak i mamie… zdjęcia z całą legendarną grupą. J A oprócz tego (bo skąd w tytule wpisu PAMIĘĆ?), trochę za namową rodziców, bo… plątał mi się język J, przypomniałam się wokaliście, że… to nie nasze pierwsze spotkanie. Pierwsze było w prowincjonalnych Pabianicach. J Jak miło usłyszeć od genialnego Człowieka, z którym rozmowa tak wiele mi kiedyś dała, że… jednak mnie pamięta! O, szok!

 Przynajmniej, gdy wracając, wyszłam na deszcz, wiedziałam, że trzęsą mnie jeszcze… spore emocje. 🙂 No i może trochę zdarte gardło. 🙂

Nie sposób opisać tego koncertu w skrócie (choć wpis i tak jest bardzo długi), to wydarzenie (a w sumie mogę powiedzieć, że… spotkanie 🙂 ) było dla mnie niezwykle ważne.

Aby Czytelnicy przekonali się o tym na własnej skórze, po prostu… polecam wziąć udział w takim koncercie! 🙂 Sama nie wykluczam, że jeszcze się na taki wybiorę!

Na koniec zapraszam do czytania.

Trudy, marzenia i życzenia, czyli… wpis rocznicowo-urodzinowy

Czas pędzi niemiłosiernie, strasznie się kurcząc. Ten rok kalendarzowy jest bardzo pracowity… nad wyraz prozaiczny.

Zarządziłam więc dzisiaj świętowanie podwójne – (zaległej) piątej rocznicy powstania strony oraz moich 26. urodzin. Powracam po ponad trzech miesiącach, mam nadzieję, że weny twórczej ani czasu nie będzie brakowało aż tak jak do tej pory.

Co możemy podsumować i świętować?  

Moje urodziny są w tym roku wybitnie niejubileuszowe, w przeciwieństwie do rocznicy powstania Stusłówek. Pięć lat, które minęło 9 lipca, to całkiem dużo. Ile zdążyło się zmienić, ile wydarzyć… Skończyłam licencjat, magisterkę, do września zamknę (mam nadzieję) podyplomowe edytorstwo.

Między 25. a 26. urodzinami, 4. a 5. rocznicą powstania bloga wydarzyło się sporo – tylu spotkanych ludzi, wspaniałych rozmów, które dekonstruowały pewne stereotypy, zachwycały lub odstraszały.  Nabrałam odwagi, o którą w dzień swojego ćwierćwiecza chyba samej siebie bym nie podejrzewała.

Na wiele wpłynęły i trudne i wspaniałe sytuacje zawodowe i prowincjonalne. Nauczyłam się „obsługi” konferencji prasowych, zauważyłam, że podobnie jak przy podejściu do przedmiotu szkolnego, w przeprowadzaniu wywiadów… wiele zależy od konkretnych ludzi. Zdarzało i zdarza się istne „falowanie i spadanie”, jak w twórczości Manaamu.

Ale nie samą pracą dziennikarz żyje. Udało mi się też co nieco napisać – niewiele, przyznaję… Ale przecież chodzi o jakość. Obiecuję, że wrócę do pisania! Przede mną ważne wydarzenie muzyczne, które opiszę pewnie już w sierpniu. Za mną natomiast kilka podróży, których niestety, nie miałam czasu opisać. Wszystko dzieje się tak szybko…

Czego w związku z tak intensywnym  „prowincjonalnym” i mało literackim ostatnio trybem życia mogłabym sobie życzyć?


Jakie życzenia… są mi w tę podwójną rocznicę potrzebne?

Cóż tu pisać… Przyda mi się na pewno chwila oddechu. To tak na najbliższy czas. Dużo wskazuje na to, że pewne marzenie lada dzień może się spełnić. Ale o tym póki co ani mru mru. Oczywiście życzę też sobie trochę czasu na  czytanie i tworzenie. Życie dziennikarza bywa tak intensywne, że… zapomina się o drobnych, prostych przyjemnościach.

Oczywiście wiele też zależeć będzie, jak napisałam w pierwszej części, od spotkanych ludzi. Wszelka otwartość i życzliwość będzie mile widziana. Będę wtedy sama bardziej otwarta, łatwiej będzie mi rozmawiać i poznawać nowe osoby.

Być może na kolejny rok życia i tworzenia… okażą się inspiracją.

A Czytelnikom (bo przecież nadrabiana dziś rocznica powstania strony to święto WSPÓLNE) życzę cierpliwości do mnie i tego, że czasem milczę dość długo. Oczywiście chciałabym również, aby moje teksty wciąż się podobały. A przede wszystkim życzę wszelkiej pomyślności!

Na koniec zapraszam do odświętnego czytania.

Z czasem nie wygrał jeszcze nikt. Ten ucieka, kurczy się i… sprawia, że świętujemy. Dojrzewamy i nabieramy doświadczenia. Coraz lepiej czujemy się z samymi sobą… Ze swoimi mocnymi i słabymi stronami za pan brat.

Szukamy coraz większych wrażeń. Znajdujemy coraz więcej inspiracji do życiowego postępowania. I życzymy sobie wciąż i wciąż jak najwięcej. Wokół również życzą tylko tego, co na życiowej drodze najlepsze.

Tego właśnie od życia pragniemy. Licząc uparcie dni i lata, chcemy, aby to szczęście przyszło już.

Czasem każe czekać. Wtedy nas boli. Cierpliwość jednak się opłaca. Oby było tak zawsze… Bo prawdziwe szczęście to przecież marzenie każdego.

Punkt widzenia… Zmartwychwstania. Jak patrzyłam na Święta Wielkanocne kiedyś, a jak dziś?

Alleluja! Dziś obchodzimy Wielkanoc. Dzwony oznajmiły wczesnym rankiem radosną nowinę – Zmartwychwstanie i nadzieję dla nas.  To również dla mnie jeden z ważniejszych dni w roku. Ale jak wiadomo, człowiek zmienia się, dojrzewa, wiele przeżywa… Czy zawsze z perspektywy prowincji postrzegałam ten WIELKI DZIEN w ten sam sposób?

Pisanki, trudy i… ŻYCIE

 Zacznijmy od perspektywy niemal „żabiej” patrzenia na te ważne dni. Standardowe dziecięce postrzeganie Świąt… A spośród wszystkich uroczystych dni najważniejsza była dla mnie… Wielka Sobota. To przecież dzień najbardziej… kolorowy! Pisanki nabierały barw, koszyczek pęczniał od produktów… A ja oczekiwałam upominków od przysłowiowego Zająca… cała w farbach. 🙂

Z czasem zaczynałam coraz lepiej rozumieć znaczenie zarówno Triduum, Zmartwychwstania,  jak i wszystkiego, co znajduje się w przysłowiowej „święconce”. Przecież każdy jej „składnik” stanowi bardzo istotny symbol. Przede wszystkim jednak wraz z wiekiem, wiedziałam coraz lepiej o tym, że najważniejsze jest ZMARTWYCHWSTANIE i nadzieja dla nas – zwykłych grzeszników.

 Pewien rok, gdy wchodziłam w dorosłość, był dla mnie bardzo trudny. Mrok, który zapanował w Wielki Piątek, trwał bardzo długo. Ale czy ta jedna Wielkanoc była czasem zwątpienia? Tego nie wiem do dziś. Na pewno kazała zmartwychwstać… docenianiu przeze mnie ludzi.

Szczególnie Wielkanoce pandemiczne okazały się tymi, które pozwoliły pielęgnować to, co w życiu i Świętach najważniejsze. Gdy z dużą częścią bliskich mogłam rozmawiać tylko przez telefon, zauważyłam szczególnie, jak ważna jest serdeczność i kontakt ze sobą, a nie otoczka…

Właśnie – ważni są ludzie, a przede wszystkim NOWE ŻYCIE, które obiecał nam sam Chrystus. Nie możemy również zapominać o tym, że właśnie w tym czasie przyroda wokół budzi się do życia… o ile nie „drzemie” akurat pod śniegiem. 🙂

Czego mogę dziś życzyć?

Przez obecne, wciąż młode, ale dorosłe „soczewki” widzę w kalendarzu Nowe Życie, a nie zające. I oczywiście dobrze wiem i szanuję to, że każdy z nas patrzy na czas Świąt inaczej.

Dlatego chcę życzyć przede wszystkim uniwersalnie: spokoju, radości i czasu spędzonego w gronie najbliższych. A tym, którzy naprawdę tego pragną… RADOŚCI ZMARTWYCHWSTANIA, którą warto się dzielić. 🙂 Czasem… bez względu na perspektywę. 🙂

Na koniec zapraszam do czytania.

Czekamy na… te dni? Te symbole? Czy Tego Człowieka? Bo przecież oczekiwaliśmy wiele dni. Ale to już kwestia naszych oczu. Kogo lub czego wypatrują?

Szukamy w tę niedzielę radości. A tak wiele może nam ją przynieść. Nadzieja na nowe, wspaniałe życie? To jest to! Bliskość innych, radujących się naszą obecnością? Na to również czekaliśmy!

Aby się z nimi spotkać na kilka chwil, przestaliśmy biec. Każdy z nas czekał na te dni… z innej strony. Ale czy nie cieszymy się RAZEM? Dziś ciągle biegamy, brakuje nam czasu. Kto pomyśli o NOWYM ŻYCIU? A może są nim te dni, gdy jesteśmy razem?  

Warsztat trzeba ciągle doskonalić, czyli… o tym, jak nie potrafię „zerwać” :) z uczelnią po magisterce. Podsumowanie połowy studiów podyplomowych z edytorstwa.

Bardzo często mówimy, cytując Andrzeja Sapkowskiego, że „coś się kończy, coś się zaczyna”. To naturalna kolej rzeczy, chociażby w obliczu zamykania kolejnych etapów edukacji. Zdajemy maturę, by wybrać się na wymarzone studia,  kończymy licencjat, magisterkę… Swoje studia zakończyłam prawie pół roku temu. A wszystko nie tylko po to, by w lokalnej redakcji oddelegować się dyplomem magistra polonistyki. Również po to, by… kontynuować kształcenie. Właśnie dziś, wracając po dłuższej i trudnej nieobecności, chciałabym przedstawić kulisy (trwających)… studiów podyplomowych z edytorstwa.

Geneza pomysłu na studia i… podsumowanie ich pierwszej połowy

Gdyby tak dobrze się zastanowić, pomysł na te studia podyplomowe (których ponad połowa już za mną) był w mojej głowie już… od najmłodszych lat. Edytorstwo przecież związane jest z pracą z tekstami… A ich tworzenie jest elementem mojego życia…. już ogromnie długo.

Zawsze chciałam, by moje teksty jak najbardziej profesjonalne. Choć jest za mną już ogrom wypracowań, esejów, wierszy, opowiadań… Obecnie na warsztat wzięte są przede wszystkim artykuły prasowe, przy tworzeniu których także bardzo zależy mi na jakości treści.

Zajęcie to już niewątpliwie pomogło mi w przełamywaniu barier takich jak brak pewności siebie (niektórych wywiadów przecież nie umiałabym odpuścić – a już to było dowodem odwagi 🙂 ), ale też pozwoliło przekonać się, że to co robię, jak piszę, naprawdę jest dobre.

Nie da się ukryć, że chcę, by było jeszcze lepsze, jeszcze bardziej profesjonalne.

Dlatego właśnie wybrałam się na studia podyplomowe z edytorstwa – stwierdziłam, że umiejętności związane ze składem tekstu, korektą, transkrypcją tekstu, a także wiedza o języku utworów różnych epok… mogą okazać się przydatne. Dlatego od października co drugi weekend jest dla mnie…. dość pracowity. Jak podsumuję pierwsze pół roku studiów?

Poszłam na nie praktycznie… z automatu. Formalności zaczęłam załatwiać właściwie zaraz po obronie  magisterki – tego samego dnia. I… ani trochę nie żałuję! Czuję, że moje horyzonty poszerzały się już od początku.

Część przedmiotów była dla mnie okazją do utrwalenia umiejętności związanych ze składem tekstów, typografią, a także projektowaniem graficznym. A ponieważ „dobre nauczanie to ciągłe powtarzanie”… wyszło mi to na dobre!

Kilka zajęć uczelnianych okazało się być tym, co najbardziej lubię – możliwością rozwoju umiejętności korekty tekstu. Były to te konwersatoria, które… nie kosztowały mnie ani krzty stresu. 🙂 A utrwaliły pewną dawkę wiedzy i… pozwoliły udowodnić, również samej sobie, własne  możliwości.

Musiałam „zderzyć się” ponadto z tekstami staropolskimi i modernizacją ich trudniejszych fragmentów. Choć kosztowało mnie to często sporo wysiłku… zdecydowanie mi to posłużyło. 🙂 Szkoliliśmy się także w redagowaniu tekstów dla różnych form przekazu – Internetu, a także… prasy. Tu zdecydowanie czułam się jak ryba w wodzie. J Choć część kwestii technicznych związanych ze składem tekstu potrafiło spędzać mi sen z powiek…zdecydowanie warto było się nad nimi pochylić.

Semestr zimowy zakończyłam z zaskakująco dobrym wynikiem. Dziś jestem już w trakcie ostatniego – drugiego semestru studiów. I jest… naprawdę kreatywnie. 🙂

Część druga i ostatnia… Początek

Obecnie – drugi i ostatni semestr w toku. Wciąż opanowuję  (ład i 🙂 ) skład tekstu, a także tajniki typografii. Niektóre z projektów są naprawdę kreatywne, jak np. składane przez nas ulotki.

Mam też już za sobą pierwsze i ostatnie J zajęcia z prawa autorskiego. Nową dla mnie i bardzo ciekawą kwestią okazuje się krytyka tekstów XIX- i XX-wiecznych. Rozpoczęliśmy je od analizy i interpretacji, a także poszukiwania pewnych „kruczków”… w poezji. 🙂 Doszłam do wniosku, że „drugie dno” tekstów bywa o wiele, wiele „głębsze” niż się wydaje. Choć jestem z wykształcenia filologiem polskim, pewne kwestie w literaturze… nie przestaną mnie zadziwiać. A i tak dobrze wiedzieć… co np. Herbert miał na myśli… 🙂 . Nigdy nie wiadomo przecież, czy jakieś nawiązanie literackie nie okaże się przydatne choćby w artykule czy też wpisie.

Oczywiście pogłębiamy również nadal wiedzę z podstaw edytorstwa na wykładzie, który… jak zwykle jest bardzo przyjemny. 🙂

Całość zaczętego pod koniec zeszłego miesiąca semestru zapowiada się naprawdę dobrze. 🙂 W połączeniu z wykonywaną w tygodniu „roboczym” pracą, którą naprawdę lubię (i pomimo trudności, które znajdą się wszędzie, dzięki wielu spotkaniom nie zamieniłabym jej na nic innego!) są niewątpliwie… uszczęśliwiające. 🙂 Przecież w życiu zdecydowanie można… i lubić to, co się robi i… robić, co naprawdę się lubi. J I tego właśnie życzę Czytelnikom na nadchodzącą wiosnę. 🙂

A na koniec zapraszam do czytania. 🙂

Warsztat trzeba nieustannie doskonalić. Język, pismo i technologie wciąż kryją w sobie tajemnice. Skrywają się, zapisane w pierwodrukach i dokumentach na dyskach komputerów. Warto to wiedzieć, by pióro zyskało… znośną lekkość swego bytu… i warsztatu.

Język łączy się z tekstem. Tekst wymaga składu. Sekwencje wyrazów, linii pomocniczych i marginesów tworzą zwartą całość. Gdyby nie to, czy… czytalibyśmy książki i gazety?

Chcemy czytać. Chcemy też pisać, składać i tworzyć. Kreować wyrazy, zdania, kolumny, marginesy, łamy… Tak, by czytanie nie bolało. Język pisany również musi układać się poprawnie. A wszystko to pod ścisłą korektą. Sytuacje edytorskie również mogą… prowadzić nas do szczęścia.    

„Szalony, szalony, szalony glob…” prowincjonalny. Jak jego 365 obrotów wpłynęło na moją formę pisarską w tym ważnym i trudnym roku? Podsumowanie [Blogmas (V) odc. 4].

Kończy się kolejny rok. Kolejny niespokojny, napawający niepewnością. Pełen zawirowań i zwrotów akcji, zarówno na świecie, jak i… na prowincji. Był trudny i ważny. Niedospany, ekscytujący i… zaskakujący. Pełen obowiązków, ale też niespodzianek. Pełno w nim było również weryfikacji różnych kwestii i pięknych spotkań, których… być może nikt by się nie spodziewał.

Co udało mi się zrealizować, a co przyniosło ponadto dziennikarsko-polonistyczne życie? Czas to podsumować.

„Życie nie bajka”. Jakie „prowincjonalne” czynniki wpływały na kształt moich tegorocznych publikacji (lub ich brak)?

Rok był ważny i trudny. Ostatnie miesiące studiów magisterskich… Dlatego też (szczególnie, gdy trwała sesja) pierwsze skrzypce grały kwestie uczelniane. Najpierw wymagająca i nieco pod górę sesja egzaminacyjna… A w semestrze letnim już „tylko” seminarium i zajęcia specjalizacyjne. A może nawet AŻ? Skoro moja magisterka miała w rezultacie ponad 100 stron… Na szczęście nie byłam z tym sama. J A drogą do wykończenia pracy (albo do tego, by to ona wykończyła mnie…ale udało się tego uniknąć J) był za to… często nocny tryb życia (działający u mnie zasadniczo całe studia magisterskie, teraz miał po prostu „większe obroty”).

Sporo ważnych dni przyniosło lato – dzień przed moim ćwierćwieczem J po raz pierwszy przygotowywałam reportaż do gazety, zaś dwa dni później ukazał się on oficjalnie. Choć był to wynik czystej improwizacji i sporego stresu… Poczułam się doceniona.

Lato to również same urodziny, które były… wyjątkowe. Pod względem zarówno duchowym 🙂 i towarzyskim. 🙂

A jesień? Wykańczanie magisterki, obrona z cudnym, niespodziewanym wynikiem. Zamknęłam pewien rozdział, by móc otworzyć kolejny niemal z automatu. Niewiele odpoczywając, rekrutowałam na studia podyplomowe, które… wkręciły mnie. 🙂 Ale to oddzielny temat, do którego jeszcze wrócę.

 No i oczywiście prasa… już pełną parą. A nawet na skrzydłach! W październiku przeprowadziłam wywiad, który wpłynął na moją pewność siebie, upodobania muzyczne 🙂 , a nawet przeczytane książki. 🙂 Naiwnie jednak myślałam, że dla wszystkich moich rozmówców życzliwość będzie cechą UNIWERSALNĄ. Ale jeszcze tej samej jesieni nie zawsze tak było. Nie zmienia to jednak faktu, że… od pewnego momentu poczucie mojej własnej wartości jako dziennikarza zdecydowanie wzrosło.  I czułam to w dużej części kolejnych spotkań. Swoją drogą część z nich dała mi sporo do myślenia co do relacji z ludźmi w ogóle.

W oczywisty sposób przybyły do moich „prowincjonalnych” uszu nowe upodobania muzyczne, kontynuacja zainteresowań literackich oraz… książki z autografami dwóch rozmówców – muzyka oraz pisarza.

A co do książek… Starałam się prowadzić „statystyki” dotyczące mojego czytelnictwa. J Sprytnie wliczałam w nie lektury ze studiów, które omawialiśmy na polonistyce, to, co udało mi się przeczytać w  wakacje – jeszcze przed obroną… I to, co czytałam w ostatnim czasie. Na liście znalazły się książki, które doczytywałam po raz kolejny, te, których część przeczytałam w ramach badań do magisterki (np. „Powstańcy”), twórczość autora z prowincji, a z czasem też rozmówcy – „Kości, które nosisz w kieszeni”, a także Universe’alne J wspomnienia muzyczne. J Rok zakończyłam lekturą lekkiej, zimowo-świątecznej powieści „Gwiazdka z nieba”, którą miałam na swojej półce już dość długo. W sumie… 20 książek. Jak na tak pracowity, intensywny rok, całkiem dobry wynik.

A jak to wygląda na blogu?

Garść statystyk i… obietnice (?)

Czas na trochę formalności. W porównaniu do zeszłego roku statystyki są… lepsze, mimo że te 12 miesięcy było wyjątkowo  wymagające i trudne. Przez cały 2022 rok udało mi się opublikować (łącznie z dzisiejszym podsumowaniem) 18 wpisów. To prawie dwa razy więcej niż przez cały zeszły rok.

Sporo z nich było „przewidywalnych”- Święta, urodziny, rocznica powstania strony czy też pewnej „rewolucji”. Po raz kolejny dałam też poznać się pod względem upodobań muzycznych. W niektórych z tych wątków byłam… bardziej szczera niż zwykle.

No i cóż… jak zwykle chciałam i będę chciała w nowym 2023 roku stawiać na jakość treści. Dlatego tez mogę zacytować tekst piosenki jednego z moich rozmówców 🙂 :

Nie wiem, co nam da ten rok,
Co się jeszcze nam przydarzy,

bo wydarzyć się może dosłownie wszystko, np. nieplanowany wywiad, o którym będę musiała koniecznie wspomnieć, może jakieś wyjątkowe wydarzenie na prowincji… Mogę obiecać, ze tematy będą ciekawe – przecież tak wiele może mnie spotkać, zainspirować… A ile tego będzie? Nie wie nikt.

Na koniec chcę życzyć Czytelnikom wszystkiego, co najpiękniejsze w nadchodzącym, nowym 2023 roku!

A na koniec zapraszam do czytania.

Szaleństwo wpisuje się w nasze życie i osiąganie upragnionych celów. Nazwą nas „oderwanymi od rzeczywistości”, gdy trafimy do punktu, który tak długo na nas czekał… Do którego tak bardzo chcieliśmy dotrzeć.
Ale to wciąż NASZE cele i sukcesy. Tytuły, słowa, zdania… spotkani i obdzielający życzliwością ludzie. A obok ci, którzy mieli być lekcją…różnic w tym świecie.

Statystyki, słowa, dyplomy i niespodziewane rozmowy… Przełamywanie słabości… A o to nie zawsze nas podejrzewali. Czasem składa się to na nas, jako tych, na których patrzą jaka na szaleńców – chcących łapczywie wszystkiego od razu.

A czy w tym szaleństwie znajdziemy metodę? To inna opowieść.